W ciągu ostatniego ćwierćwiecza kolejne polskie rządy (oraz większość pozostałych rządów Europy Środkowo-Wschodniej) utrwalały wiarę obywateli w wolny rynek, globalizację, liberalizację handlu, czy swoisty "koniec historii" Fukuyamy. Pierwsza rysa pojawiła się 7 lat temu, po słynnym upadku banku inwestycyjnego Lehman Brothers. Od tego czasu przez świat przetacza się debata na temat słuszności modelu ekonomicznego, jaki był promowany od czasów Reagana i Thatcher. Jedni stoją na starych pozycjach (polscy "ekonomiści" tacy jak Balcerowicz), inni przeorientowują swoje poglądy (Sachs), inni też byli krytykami obecnej wersji kapitalizmu od samego początku (m.in. nasz prospołeczny ekonomista Bugaj czy nieżyjący już Tadeusz Kowalik).
Całkiem niedawno Krytyka Polityczna postanowiła wydać interesującą książkę południowokoreańskiego ekonomisty Haa-Joon Changa: "23 rzeczy, których nie mówią Ci o kapitalizmie". Na zachętę wrzucę mocny fragment do przemyślenia:
(...)
Oto profile dwóch rozwijających się krajów. Jesteś analitykiem gospodarczym i masz ocenić ich perspektywy wzrostu. Co byś powiedział?
Kraj A: Jeszcze dekadę temu był silnie protekcjonistyczny, z cłem na wyroby przemysłowe sięgającym przeciętnie ponad 30 procent. Mimo niedawnego obniżenia wysokości opłat celnych, wciąż pozostają inne istotne, oficjalne i ukryte, bariery handlu. Kraj znacząco ogranicza transgraniczne przepływy kapitału, posiada państwowy i silnie uregulowany system bankowy oraz liczne ograniczenia dotyczące nabywania aktywów finansowych przez podmioty zagraniczne. Zagraniczne firmy, prowadzące produkcję w tym kraju, skarżą się na dyskryminację w postaci zmiennych podatków i regulacji stosowanych przez samorządy. W kraju nie ma wyborów i jest on przeżarty korupcją. Ma nieprzejrzyste i skomplikowane prawo dotyczące prywatnej własności. Szczególnie słaba jest ochrona własności intelektualnej, co sprawia, że kraj ten jest piracką stolicą świata. Funkcjonuje w nim wiele państwowych przedsiębiorstw, gros z nich przynosi wysokie straty, ale ich działalność opiera się na subsydiach i prawach monopolisty, przyznanych im przez państwo.
Kraj B: Polityka handlowa tego państwa przez ostatnich kilkadziesiąt lat była dosłownie najbardziej protekcjonistyczna na świecie, z przeciętnym cłem na produkty przemysłowe w wysokości 40–55 procent. Większość ludności nie ma prawa głosu, powszechne są oszustwa wyborcze i kupowanie głosów. Szaleje korupcja, partie sprzedają miejsca pracy w rządzie swoim finansowym poplecznikom. Nigdy jeszcze nie zatrudniono w tym kraju funkcjonariusza publicznego w rezultacie otwartego konkursu. Finanse publiczne kraju są w złym stanie, a doniesienia o niespłaconych rządowych długach martwią zagranicznych inwestorów. Co więcej, są oni tutaj silnie dyskryminowani. Zwłaszcza w sektorze bankowym – obcokrajowiec nie może zostać dyrektorem, a zagraniczni udziałowcy, jeśli nie mieszkają na terenie kraju, nie mają nawet prawa głosu. Nie funkcjonuje w nim prawo ochrony konkurencji, co umożliwia swobodny rozwój kartelom i innym formom monopolu. Ochrona praw intelektualnych jest dziurawa, psuta przede wszystkim przez to, że nie są nią objęte prawa autorskie obcokrajowców.
W obu krajach występuje aż nadto czynników, które powinny hamować wzrost gospodarczy – silny protekcjonizm, dyskryminacja inwestorów zagranicznych, słaba ochrona praw własności, monopole, brak demokracji, korupcja, brak merytokracji i tym podobne. Mógłbyś sądzić, że oba państwa zmierzają ku rozwojowej katastrofie. Ale zastanów się chwilę.
Kraj A to dzisiejsze Chiny – niektórzy czytelnicy być może już to odgadli. Jednak pewnie niewielu odkryło, że Kraj B to Stany Zjednoczone – to znaczy Stany około roku 1880, kiedy były nieco biedniejsze od dzisiejszych Chin.
Mimo wszystkich tych rzekomo antyrozwojowych polityk i instytucji, Chiny w ostatnich 30 latach stały się jedną z najbardziej dynamicznych i odnoszących największe sukcesy gospodarek świata. USA w 1880 roku były jednym z najszybciej rosnących – i gwałtownie bogacących się – krajów świata. Zatem obie gospodarcze megagwiazdy – końca XIX wieku (USA) i dzisiejsza (Chiny) – realizowały polityczne recepty, które prawie w całości sprzeczne są z dzisiejszą ortodoksją wolnorynkową. (...)
Cała lektura jest dość interesująca i wydaje mi się, że powinna być obowiązkowa dla każdego, kto chce w Polsce rządzić, niezależnie od opcji ideologicznej (lewica/prawica). Praktyka ostatniego wieku pokazuje, że historycznie lepiej radziły sobie państwa z silnym rządem, nie ulegające doktrynerskim szeptom różnych międzynarodowych instytucji finansowych (MFW, Bank Światowy), niż grzeczni uczniowie i gorliwi wykonawcy cudownych wolnorynkowych recept, aplikowanych w krajach biednych przez kraje bogate, głównie po to, aby utrzymać globalny podział pracy na obecnym poziomie. Dziś w kwestiach ekonomicznych powinniśmy się obejrzeć raczej na Węgry Orbana, czy Chiny rządzone przez Partię Komunistyczną, zamiast naiwnie wierzyć, że strefa euro, całkowicie wolny handel z UE/USA, brak polityki przemysłowej, czy brak państwowych firm to coś więcej niż ślepa uliczka.
Rząd Orbana dał temu ostatnio bardzo dobry przykład:
http://nowyobywatel.pl/2015/07/26/zelazna-reka-orbana/
Rząd Wiktora Orbana regularnie stara się zmniejszyć deficyt budżetowy, nakładając na zagraniczne firmy kolejne podatki. Nawet jeśli w wyniku nacisków Brukseli wycofuje się z niektórych pomysłów, to po krótkim czasie pojawiają się nowe. Tym razem wątpliwości Komisji Europejskiej budzą dwa nowe podatki: dla producentów wyrobów tytoniowych i dla sieci handlowych.
Producentów wyrobów tytoniowych w ramach programu ochrony zdrowia zobowiązano do opłat wahających się od 0,2 do 4,5 proc. przychodów. Z kolei sieci handlowe odnotowujące największe obroty muszą wnosić opłaty za inspekcje sanitarne w wysokości nawet 6 proc. przychodów. Małe sklepy za to płacą tylko 1 proc. przychodów lub są całkowicie zwolnione z opłat. Komisja Europejska wszczęła dwa odrębne dochodzenia w związku ze skargami koncernu Philip Morris International (producenta papierosów) i właściciela sieci marketów Spar International.
„Możemy powiedzieć Spar i Philip Morris, że jeśli nie zapłacicie akurat tego podatku, to i tak zapłacicie inny, ale możecie być pewni, że zapłacicie” – powiedział na wieść o dochodzeniu szef kancelarii premiera Janos Lazar – „Możecie narzekać i skarżyć się Unii Europejskiej, ale wtedy będziecie płacić po prostu więcej. I taka droga zostanie obrana wobec każdej firmy, która skieruje oskarżenia wobec kraju, w którym chce zarabiać”.